Jan Riesenkampf

mailto:Jan.Riesenkampf@poetic.com

Wybrane

Warszawa 1999

 

 

AUTOTREN

czas jest rzecz‡ wzglądn‡ a mnie nie ma

kiedy» byem “eby sprawy nie przedu“a©

byem cho© mnie nie byo zbyt wiele

teksty s‡ tekstami ja pisaem

i nikt mi nie m·g zabroni© chocia“ wielu

uznawao za sw‡ misją na bie stan‡©

“ebym zama pi·ro albo i poszed do pracy

moje teksty na mnie patrz‡ czy“by byy?

One s‡ czemu wokoo nich tyle uczu©

gaszczą je kochane moje bezprzydawkowe

do diaba nieerotyczne niepsychodeliczne

ani grama tego, co nazywam kr·tko: retro

wasi ojce i dziadkowie byli dziady

nawet uznawali autorytety, nawet w Boga musieli wierzy© albo nie

stare trawiarze profesor szuman lange witkacy

timothy leary aallanik wattsik reszta palant·w

pejotl delisyd prozak inna trawa czy ja krowa?

mo“e jeszcze drugi gurus: van der velde

mo“e jeszcze trzeci: homo tischnericus

byli modzi lubili cielące fascynacje

czy ka“da fascynacja jest cieląca? niestety, niestety

kto spad z ksią“yca gapi sią na »wiat

jak to so½ce sią »wieci a pod nim - kurka - nic nowego

chlebak su“y do noszenia granat·w, a my»liwi my»l‡

woda jest mokra, a w·dka jeszcze bardziej

baran sią rozindyczy, a indyk zbarania

tu mo“ecie m·wi© dokadnie to co chcecie

nawet, “e ja jestem sam moim pokoleniem, lecz me pokolenie

ma sw·j honor aby “y© i mie© sw‡ wasn‡ rzy©

i by mie© w rzyci parą spraw i paru pan·w

co do mnie to, jak zreszt‡ wiąkszo»© poet·w

uroczy»cie zapewniam, “e zrodziem sią z powietrza

mo“na mi pali© »wieczki zezwalam uprzejmie

ale niech nikt nie m·wi: spoczywaj w pokoju

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

oto epoka. udaje. udaje, “e nie czeka

na czyhaj‡ce za o»lim rogiem kartki z kalendarza »wiąte nic

postmodernizm cakiem wygodny worek na wszelki szajs

kt·ry ma czelno»© by© nie m·wi‡c: jestem mn‡

a poniewa“ ludzki geniusz nie ma granic niekt·rzy

gaszcz‡c po gowie intymne frustracje s‡dz‡, “e i bokserski

z bazaru id‡ ruscy z dolarami zdala zawodzi polo disko

i cho© padao i byo »lisko wyrolowao wnas komuszysko

na ziemi siada “elazny ptak z niego wysiada Wielki Biay Papie“

cauje biay polski beton

W tle so½ce wschodzi ziewa i zachodzi

dy“urne ulubione disko zawodzi

hejhej mamy wszyscy szczą»cie, “e “yjemy

straganiarka obci‡ga po½czochą na udzie

poprawia krzy“yk na dnie dekoltu

pod lad‡ ksi‡“ka w wydaniu kieszonkowym

pt. "Tam gdzie jest »mier©, nie ma nas"

Czyli“ nie tkwi w tym w ko½cu pewne dostoje½stwo

a wiek temu i temu milenium przynajmniej

? byo na co czeka©

 

 

 

 

 

 

 

dialog filozoficzny

Batmanie, czemu nastajesz na moje “ycie?

D“okerze, a ty dlaczego nastajesz na “ycie reszty »wiata?

Batmanie, czy ty wiesz, co to jest sztuka czy syszae»

o duszy artysty i czym sią w niej koacze

D“okerze, pamiątasz z lektur szkolnych, “e

mnie narysowano tylko po to, by» ty zgin‡,

i nic ci nie pomo“e, nawet Jack Nicholson, kt·ry cią gra.

wiąc gi½ z klas‡, niczym inna ofiara ludzi i ludzkiej hybris

kt·rej coup de grŌce zada Tezeusz, je“eli

chodzie» do dobrego koled“u,

jak ja, gdy“, jak pewnie wiesz, moi rodzice zginąli byli, lecz

konto w banku, owszem, nie

Batmanie, wszak wiadomo ci, i“

to nie ja uczyniem siebie mn‡, a “ycie

to nie jest gruba kreska, jak w komiksie

D“okerze, to jest tylko rokendroll

a zreszt‡ i tak wiem, “e atwo mi nie sprzedasz wasnej sk·ry

fraszki to wszystko, cokolwiek czyniemy, a wreszcie

ty przynajmniej mo“esz rzec o sobie: non omnis moriar

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

to jest stara komputerownia ju“ dla takich

wybitnie gorszych, jak ja

Skorzy ekranami sprząt rodem zza Gierka

za oknami skrzy noc

Zezują w lewo pisze list do kochanka

“e byle co i “e o nim my»li

jak j‡ przytula w tej przeklątej Wszawie

i jeszcze byle, byle co.

Zezuje w prawo pisze list do kochanka

szkoda oczu

Komputer ma mnie w du“ym powa“aniu pukam w ekran

zezują w ty pisze do kochanka

“e jej duszno i “e facet wali w ekran

Za p· godziny zamkn‡ zn·w mnie wessie mrok

(jak sią m·wi ssią czy ssam nie wiem sssam) a potem

powr·cą tam, sk‡d rano wyjadą z powrotem

ciekawe, po co

Nie bo dzisiejszy czwartek

jest Wielki Wielki

pi‡tek sobota niedziela i cae

parą dni “eby mogli zmieni© czas na letni

i “yczy© mi serdecznie bym im da zarobi©

bul‡c na “arcie i inne b‡belki

Wielki Czwartek taki Wielki czwartek

o kurwa

NIKOMU

tego dnia wa»nie zasiadem na tyku

bo chciaem napisa© poemat.

Z tym, jak sią stao, byo tak:

Byem ju“ wywalony z jednych studi·w in absentia, z drugich

mieli mnie wa»nie wypieprzy©, a ja jeszcze my»laem

“e wszystko - he!he!he! - sko½czy sią dobrze.

Wiąc to byo tak, jak kto wierzy poetom

Nic ju“ nie zostawao, tylko si‡»© i pisa©.

Zatykowiem sią i na wasny ogon

(patrz mapka Fiki-Miki) poprzysi‡gem, “e

tyek mi sią nie ruszy, a graba bądzie skrobaa

wa»nie tak, czyli po prostu tak, czyli “e jak? powiedzmy niczym

facet jad‡cy przed siebie wzdu“ szosy

powiadam, wzdu“ szosy, to znaczy

jeszcze nie cakiem w poprzek

trochą ju“ skoowany a i inteligencja nie ta

przecie“ chodzie» do szkoy i musiae»

my»le© by© przytomny i wiedzie© co jest grane

taka duga szosa i taki dugi poemat

trzymasz rąką na wajsze i kiedy »wiata, to na wajchą

znak, to na wajchą nie ma znaku

to wtedy siedzisz na tyku a dyzel poyka drogą

tak‡, jak zwyka droga kt·r‡ poyka gdy poyka drogą

mo“na zao“y©, “e dowozisz mleko do mleczarni

albo piwo do piwiarni, jak ka“dy dow·dca.

Te“ kiedy» chciaem by© poet‡ a muszą tak pisa© w““yt i na bok

w“““yyt i na bok przelatuj‡ w poprzek szyby

drzewa autostopista policjant pa½stwowy »winia

tam wy“ej nad g‡bk‡ dachu pewnie na pewno jest niebo

a nad nim īw. Franciszek pies śajka i īw Wilk

ale nie patrzysz na niebo

w dzisiejszych czasach.

te“ kiedy» chciaem by© poet‡ i nawet chciaem pisa© wiersze

tego chciaem i nawet te“ tego chciaa moja publiczno»© ile

ich by lepiej nie pyta© ale byli tymczasem

“ycie zbli“a sią do p·metka a ja nie chcą

by© odkryty niczym za przeproszeniem Norwid w iks lat po »mierci

przez takiego, po kt·rym zostanie goe nazwisko

metafora przepastna niczym szczypiorek na wiosną:

skazany na cią“kie norwidki ach moja czapka norwidka

piszesz drukujesz posyasz a oni patrz‡ na ciebie

jak na powietrze techniczne to takie z samym azotem

je»li kto» by mnie pyta o zdanie, wolabym grochowiaki

cho©by i do“ywotnie tak, “e naprawdą nie mogą

by© dalej poet‡ muszą pluj‡c w brodą

zosta© poemacist‡, bo ju“ ten cholerny p·metek

chyba w innym zaborze m·wi sią poowinki

o co chodzi czytelnik askawie poo“y na to lagą

zreszt‡, co to za poemacista, kt·ry pisze do rzeczy

c·“ to za poemacista, kt·ry m·wi, “e o co» mu chodzi

i o to o co m·wi “e mu chodzi mu chodzi

zreszt‡ w og·le m·wi o co chodzi

nie tak sią zdobywa belweder i inne pornosy bis..

Tutaj zamknijmy nawias w poemacie nie mo“e

by© nic, sk‡d by czytelnik dowiedzia sią czego»

albo czego» nauczy kartką pachn‡c‡ drukarni‡

bo zginie jak Piąknouchy, kto ma co» do powiedzenia.

i jeszcze - naiwny naiwny- by to usyszeli krytycy

Susznie powiada poeta jelenie s‡ tylko w terenie.

W““yt i ju“ migawką dalej w““yyt i ju“ dalej dwie

byle czytelnik nie zasn‡ i byle sią nie ockn‡

zmro“ony widokiem szajsu co sią rozpiera na kartce

a on na½ wybuli kasą i za co teraz p·jdzie na dziwki

wiąc kropka po co kropka a po co po co kropka

wiąc ani kropki ani po co i to sią nazywa wybysk talentu

zawsze sią mo“e przyda©, gdy komuni»ci wy‡cz‡ zn·w pr‡d.

By czas, “e byem mody a nawet byem w Rimini

Nie wiedziaem, co z sob‡ zrobi© i co miaem z sob‡ robi©

Pywaem w soli potem na dworcu spotkaem ragacą

Super po“yczya mi kom·rczak i ju“ wiedziaem, co z sob‡ robi©

Jeszcze fajniejsza, ni“ szwabka, co wskazaa mi drogą w nocy

Mo“e nie cakiem w nocy, ale za to po francusku

A grajdo ten zwa sią cakiem z roma½ska: Kolonia

/ale woda w fontannach bya H2O dziąki czemu przetrwaem/

A akcent miaa... a ja spojrzaem na ni‡ tylko raz.

Ale makaroniara z kom·rk‡ bya naprawdą naprawdą

Naprawdą i to jeszcze trzynastego sierpnia

W trzy lata przed ko½cem wieku.

Ja wiem, “e ona tego przenigdy nie przeczyta

Bo tumacz, promocja, spis lektur

obowi‡zkowych w tym piąknym kraju

O Niemrze pr·bowaem napisa© wypracowanie

Lektorka “abojadka w biay dzie½ daa mi paą

Co za lekcewa“enie studenta

Wiąc by czas, “e byem mody i by czas, “e byem w Rimini

By czas “e miaem czas albo czas mia mnie

Pamiątam, kiedy Waąsa rzek: my sią jeszcze bądziemy »miali

Pamiątam, jak »piewa Fog pamiątam dni, dalekie dni

Znaj‡c m‡ pamią© futbolisty fenomen, “e wogle co» pamiątam

I co tu jeszcze mo“na powiedzie© przecie“ ja nic nie m·wią.

Je»li maj‡c cokolwiek do powiedzenia zawise» nad kartk‡

to ju“ rozwiera swoje cierpliwe wrota matka geniuszy szuflada

to ju“ jest kardynalny b‡d niczym b‡dz‡cy kardyna.

Pamiątam w Gliwicach w kinie Bajka byem na Trzech Muszkieterach

i tellurycznym kardynale Richelieu co rzek zosta½my

przyjaci·mi

postraszywszy spiczast‡ mordk‡ nie myli© z rodakiem Szpicbr·dk‡

istny Niemiec sztuczka kusa

skoni sią go»ciom ukadnie zdj‡ kapelusz i da susa

z kielicha a“ na podogą niczym obcy

·smy pasa“er Nostromo w wersji z Kosmicznych Jaj o kurna ale

“ebym nie zasn‡.

To nijak ma sią do rzeczy lecz rzecz w tym by sobie powiedzie©

“e nie ma “adnej rzeczy do kt·rej co» by miao by©

jak w Dekalogu: “adnej rzeczy ani tego, co byoby do niej.

W““yt W““yt szumy ci‡gi zlepy niczym kilwater przed dzi·bem

tylko czuj duch “eby» ani sią nie przebudzi ani nie zasn‡

przelatuj‡ z lewa na prawo spachcie piany

Gdy umys »pi, czuwa U0P; gdy czuwa umys, trzeba i»© tyra©

kto lubi jedno albo drugie? Koysz nas, poemacisto

i po co zaraz dziadek Freud, starczy papa Milton, rzecz jasna

Erickson.

Nazywam sią Milton, bo za miltony Wiadomo, poemacista gada

ooo, byaby dobra nazwa dla tego gatunku: pleciuga

(Ple©, pleciugo! jak wiersze zaczyna wiadomo kto

i czy“by nie mia racji?)

wiąc stanąli»my na tym, “e poemacista gada

A czytelnik chyba nie bądzie taki gupi, “eby sią przej‡©.

Pora na dystraktora przychodzi baba do nababa

nie kobieta do poety a poeta ty“ kobieta

nie ju“ powa“nie o poecie, kt·ry

mia skubany student·w i razu jednego im wywiesi

studenci, kt·rzy maj‡ niezdanego Milana Kunderą

le poete s'onanise maj‡ sią przyczoga©.

(bo to nie by examin z dziad·w, tylko z jugologii)

kto» skre»li co dopisa kt·rzy on sią mu odpisa

co po“yjem to dla nas(koniec cytatu - M. Kundera)

( taki to duch epoki) przytomny studenciak

oddopisa co wolno Milanowi Kunderze

to nie tobie szanowny panie profesorze hue hue hue

finis dystraktor prądko w“yt w“yt w“yt i spr·bujemy udowodni©

“e i autor nie wypad wronie spod ogona

wrącz przedziwnie; a je»li m·zg mi ju“ cakiem wywnukowa

to jeszcze pamiątam dni dalekie dni

niekoniecznie kalekie (tak, to bya pierwsza reakcja

dla tych, kt·rzy mnie znaj‡)

jeszcze w podstaw·wie niech sią »wiąci pierwszy kwietnia

w si·dmej przyszli»my na ·sm‡ i sią okazao

“e no wa»nie niech sią »wiąci pierwszy kwietnia

Wiąc zamienili»my sią klasami z pierwszakami

siedzimy w ich mikroawkach na tablicy

zostao z poprzedniego dnia byli»my na wycieczką

widzieli»my rzeczką a w rzeczce pywa szczur wodny

Dzieci jak sią pisze szczur wodny

pyta dupniąty Pawe mniej dupniąty Henio

na tablicy wybadčguje skurwysyn wodny

ogromnie dumny z wykazanej znajomo»ci rzeczy

wspomnienie ach wspomnienie chyba “e woli kto» le© pleciugo

c·“ jeszcze pozostao? chyba tylko

dy“urne w““ytt w““ytt w““ytt w““ytt w““ytt

 

Ale dlaczego to sią ko½czy čle

ale dlaczego czy mnie byo čle

tam, gdzie byem tak, jak inni, je“eli

kiedy» tak byo “e byem i to jak inni

a teraz ju“ nie wyci»niesz w·dki, co wsi‡ka w pampersa

przecie“ tak by© by mogo

bybym poet‡ trzydziestolatkiem miabym konkubiną

albo za przeproszeniem “oną i bachora w wieku

w kt·rym bachor jeszcze nie zadaje pyta½

i ani jednej drzazgi ostrogi bykowca

Bo »lepy to by Steve Wonder a guchy by Bethoven analfabeta

nie ko½czmy zdania to jest poemaciszcze bez klucza

wszyscy “ywi i zdrowi doktorat sam ro»nie

o jedenastej praca gdzie nic nie kosztuje sp·čnienie

obiad i ·“ko z poduszk‡ i bez budzika na skraju

jeszcze nie smuga cienia jeszcze nie marska prostata

tylko “y© bo komu chciaoby sią w takich czasach

cokolwiek, chocia“by umiera©

Wz“ytt Wz“ytt jeszcze mu klajstru niechaj to jako» sią trzyma

nie wszystkie mury tworz‡ materyj‡ przedni‡

w dziury kadzie sią ksi‡“ki, a nawet szajs vide Kochanowski

kolejny kt·ry uwa“a “e jak Jan to od razu geniusz

To jeszcze byaby ksi‡“ka Tao Kozioka-Matoka

O tym, jak kozio biedaczysko szuka po caym »wiecie

tego, co bardzo blisko cho© niepoprawna politycznie

to tylko Chi½czycy m·wili, “e mądrzec jest istot‡ bez pci

Potem mogaby by© druga Tao Hermana Brunnera

No wiąc to byaby ksi‡“ka teraz proszą o W““ytt W““ytt W““ytt

Zapomniaem jeszcze podtru© o tym, “e powoli

albo te“ mniej powoli ale posuchajcie co

zanim szajbnie 40 lat tym, co do“yj‡

wejdčcie do byle czytelni

p·ka nazywa sią: spychologia rozbojowa, czy w granicach bądu

mo“na przeczyta© wszystko znowu w granicach bądu

ale na pewno co stanie sią z twoim brzuchem gow‡ i dorobkiem

czy ju“ czas? czowiek z si wszystkich odstawia sztubaka

do imentu do oporu do dedlajna

pytaj‡c siebie czy to jeszcze nie ju“ a“ usyszysz ju“

wiąc ju“ czas komu wasnej powoce doczesnej wymy»la© od »cierw

przecie“ lubia trawką

miądzy nami trzydzielatami mnie te“ jeszcze przed wiekiem

jezusowym wydaro sią westchnienie

kiedy raz siadem na tyku i usyszaem stąkniącie

zreszt‡ me wasne oj wydaro sią wydaro

a zawsze byem siadaem i zawsze byem wstawaem

niczym sea harrier nie myli©

z karierowiczem wa½k‡ wsta½k‡

wiąc wstawaem siadaem siadaem wstawaem

a“ raz usiadem i usyszaem “e kto» stąka

i zrozumiaem “e miądzy nami menami to ju“

i nawet nie miaem ochoty wyjecha©

na p·noc nad jezioro by sią tam powydziera©

lub w Tyrol by pojodowa©

wiąc ju“ nie pojodują i nie podtrują

tym lepiej dla »rodowiska

a teraz jeszcze miejsce, by w nie wpisa©

miądzy nami abstynentami, my to zaatwiamy inaczej

mo“e kto» jeszcze uwierzy

w ka“dym razie, je»li kto» sili sią napisa©

dzi» o tym, co bądziemy pisa© za dziesią© lat

i korci go biblioteczna p·ka z kawakiem kartki

nier·wno zaczernionym: psych. rozwojowa

wiek p·čny dojrzay Bromley i sp·ka ZOO

to nie ze mn‡ sekunda by rozejrze© sią w kueczko

czy jest kto», kto sią nie pozna

i go»no no, przynajmniej nie ta p·ka

To powiedziaem co moje i tyle mojego

Teraz tylko ju“ “yczą pozostaym tego, co ich spotka i tak

Te teksty o pokoleniu, kt·re zostawiam

a mo“e w kt·rym mi sią nie zrodzio

sam bym chcia wiedzie©

a zacząo sią od

patrz sam pocz‡tek niniejszego

I nadchodzi czas na inwokacją trzykrotne i raz profilaktyczne

Ja» nie odszczeka

Ja» nie odszczeka

idčcie spa©

Poemat sią sko½czy ju“ go nie ma

Poemacista chwilowo nieobecny po prostu trafi szlag oczywi»cie

go odkryj‡

Bo musz‡ w ko½cu napisa parą wierszy

mniej beznadziejnych, ni“ to poemaciszcze

Wiąc potrzebne jest przynajmniej nieco mniej beznadziejne to.

Tam gdzie jest gra musi by© kto wygrywa i ka“dy jako» umia mie©

za “ycia co mu sią

nale“ao - co najmniej po ryju - a on bidasek by jak Ja», co

nie odszczeka

Bo czy kto» kiedy» widzia, jak fasola szczeka?

wiąc palcie »wieczki nad bidaskiem mo“ecie te“ pod

mo“e sią ruszy w ko½cu z tyka

cho©by i post mortem miast tka© poemaciszcza niczym “onaty paj‡k

Za p·čno na pytania kto zabi Kaina (Abelard) dok‡d

prowadz‡ wszystkie drogi (do rowu) dlaczego

policjant pa½stwowy chodzi z psem (ka“da

potwora ma swego amatora) co s‡dzisz

o dorobku O' Hary (0' Hary

poszy w las, wr·c‡, jak bąd‡ szczepi©)

co m·wi »wini do »wini? (jestem w nastroju/eventualny bis/

niepodkadalnym)

czy by© poet‡ to by© Bogiem? A mo“e jest miądzy nimi r·“nica?

( wa»nie nie ma: zar·wno jednym, jak i drugim trzeba sią

urodzi©)

czy prawda “e wszechkwiat powsta od jednego dobrego pytania?

je“eli, to mam tylko jedno pytanie - dlaczego nie m·j?

mo“e jeszcze dobre pytania maj‡ swoj‡ moc, mo“e

co» jeszcze mo“na uratowa© poczarowa© i (moja) prawda zwycią“y?

czy prawda? tak. dobrze zmy»lone - szkoda, “e nieprawda

a “e nieprawda zwycią“y, o to nie trzeba sią martwi©

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Poemat dla dorosych

By okrąt, kt·ry zwa sią Arka Pana

Pywa po falach, do fal strzela z dzia

Bya Arka, przyszy pancernik Potiomkin

Coraz cią“szy pancerz, coraz bardziej cieknie dno

To jest poemat dla dorosych

Niekoniecznie dzieci, niekoniecznie z guchej wsi

Dosy© chowania krzy“y gąboko pod koszul‡

Rumienienia sią za gumki i dzieci z prob·wki

To jest poemat dla dorosych

Mamy do»© pouczania i ciskania grom·w

Zamiast caowa© beton lotniska po lotnisku

Wsta½cie z tyk·w, nim kamienie woa© bąd‡.

Znowu wstanie »wit, znowu ludzie

Zwlok‡ sią z wyr, by tyra© na takich wy

Na niebie ujrz‡ zorzą, wiedz‡c, “e jest tam co» wiącej

To s‡ “ywi ludzie, a nie wasz prywatny folwark.

Dr“y ziemia, gruchocze bazyliki

Na co jeszcze czekacie a“ przem·wi do was krzy“

Przykro mi, jestem z drewna miąkszego ni“ wasze by

Tak m·wi Pan: nie bądą gada do lampy

Mo“ecie nas wykl‡©, zakaza© sakrament·w

Zesa© na pustynią jak biskupa Gaillot

Jak buddyst·w zwymy»la© od ateist·w

Zboczone owieczki o jedno Vaticanum za daleko

B·g gej·w innowierc·w i nierz‡dnic

Ma bezmierne poczucie czarnego humoru

Odlecia odrzutowiec opady “·te flagi

Niech kto» nam powie, “e niebo nie jest puste.

Ryngraf

Nie»miertelny Kurzyniec usta ma w krzyku rozwiane

Woa precz z dwukropek po kt·rym du“o jest miejsca

īwiata w oknach buzuj‡ to Panprezydent “eruje

Panprezydent “re kawior w nim wos rozwiany Kurzy½ca

Z tyu zaje“d“a nyska; w »rodku osiki przy ganach

paru innych z kaftanem; mokn‡© nie bądzie na mrozie

Wszystko Ÿydzi kt·» woa on “e niestety nieprawda

Jeszcze kiedy go wlek‡ zamkn‡ wypuszcz‡ wlepiwszy

Ludzie id‡ z urządu co» im tam jeszcze obciąli

Spok·j wisi w powietrzu podmuch cmentarnej harmonii

Jego nie chc‡ w uopie jego nie zechc‡ postkomy

Stoi ludzie sią patrz‡ lustro czy kino okadka

Stoi studi·w nie sko½czy ka“dy sią jako» urz‡dz

stoki sp·ki redakcje i jak za Gierka plac·wki

Ludzie patrz‡ i m·wi‡ g·wno wypynie jak zwykle

Nie wychylaj prze“yjesz m‡drzy jeste»my Polacy

Kto» sią puka po gowie kt·» sią po gowie nie puka

Ryngraf milczy nas »cianie na nim samotny Kurzyniec

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

Matka Boska Cząstochowska wyskoczya z ram

Z miosierdziem sią przyjrzaa wielbicieli hordzie

Chodčcie do mnie moje dzieci co» wam dam

I ramami jak Van Damne wszystkich prask po mordzie

Nawet lubią gdy kto» znowu Jezus Maria klnie

Zamiast tony medalik·w nosi©

Ale ka“da feministka wam to powie, “e

i kobieta te“ ma czasem dosy©

Biaa cisza “adnych pyta½ jednomy»lna zgoda

Cud nareszcie: to milczenie niczym jeden gos

Cakiem jak na antypodach czek czekowi rąką poda

I kamurk·w coraz wiącej c·“ za piąkny stos

Inkwizytor podpisuje a kat ostrzy miecz

Rozdziawiaj‡c m‡drze paszczą jak pies do ksią“yca

Jak Darczanka, jak Giordano, jak Hus, prosta rzecz

Raz “e pierze zwykym proszkiem dwa “e “ydowica

Ka“dy chwyta za kamura »lini‡c sią za trzech

A co »wie“szy pod sztandarem zaraz cztery apie

Ty cnotliwa ty niechrzczona tw·j ostatni dech

Nie pomo“e ci ju“ nawet i elektryk w klapie

Zawsze bąd‡ chątni “eby w konia robi© was

Cacy cacy »wiąto pracy i na gnidzie gnida

Prosta rzecz za mordą trzyma© kadz‡c cay czas

Jak sią komu» nie podoba mączennik sią przyda

Matka Boska Cząstochowska popatrzya z ram

Popynąy zy wzruszenia macierzy½skie szczere

Ino mi spr·bujcie dziatki ju“ wam dam

I w gar»© skrąca namoczon‡ »cierą

- - -

postanowili»my reporter powiada utworzy©

polsk‡ ksiągą »mierci czy zechce pan powiedzie©

co czuje czowiek odwalaj‡c kitą

polski pacjent spogl‡da na polskiego reportera

ju“, ju“ zbli“a sią polski lekarz

a polska te»ciowa ju“ po schodach kroczy z wie½cem

proszą pana, proszą pana

powiem panu tak przerywa mu dziennikarz

a... proszą pana a to polska wa»nie

ko½czy polski pacjent odwalaj‡c kitą

 

 

 

 

- - -

Wiosna ptaszki poetki

muza mn‡ owada

piszą wiersz za wierszem

pącznieje szuflada

Panie redaktorze

Artystyczn‡ duszą

dzi» przed panem otworzą

Ja jestem geniuszem

Wydrukujcie a waa

dajcie zagra© a waa

a czytaj“e Miosza

i suchaj Turnaua

- - -

zamek sią wali w blasku dynamitu

niczym Bastylia a baron Wokulski

ju“ by u Geista wraz ze swym geniuszem

wszyscy czekali te“ na jego lampy

co nios‡ »wiato poprzez wiorst tysi‡ce

by kolektywnie podo“y© mu »winią

za» baron resztki swego tchn‡ geniuszu

w okrąty l“ejsze ni“eli sam przestw·r

a“ popynąy adowne uranem

tam, gdzie zamiast ch·r m·wi sią chor

a palant Prus o tym wszystkim nie napisa!

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

EPILOG

W uszach dogorywa dčwiąk poloneza

chwyta za gardo rozgwie“d“ony mr·z

Gdy brako patron·w naprz·d wiara i»© przytomnie

Tylko wara po mnie paka©

Sam wolny czyniem i wo»cian wolnymi

Teraz B·g i Bonaparte

Biaa Zosia z u»miechem sza przez Berezyną

Jeszcze krok ani kroku skamieniay nurt

I biaej Zosi oowiany pocaunek

Horyzont wyci‡ hyccla gdy sią ustatkowa

Co byo? Sam zobaczysz, kiedy te“ tam p·jdziesz

W dzie½ szyam, teraz prują czarn‡ suknią - modna

Gwiazda Polarna zoci strzechy Soplicowa

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

przed sklepem jubilera pomy»la Szpicbr·dka

Panie, bogosaw mym zamiarom obaj wiemy,

“e s‡ prze»wi½skie, a w Twym domu nie

zamieszkam, jak Sowacki na Wawelu

My»la Pan jak by nie spojrze©, takiej wiary

nie mia nawet najukocha½szy z uczni·w moich

īw. Tomasz

na ziemią upada szko, na ziemią upada katechizm

bierzmy w swoje rące... mniejsza o szczeg·y

z nieba spad Batman, spod ziemi

kawalkada radiowoz·w agencji ochrony

ale sklep by ju“ zrobiony a Szpicbr·dka

w Wiedniu doro“k‡ jecha przez Sobieskiplatz

bohaterzy z komiksu

ujrzeli tylko powietrze zamiast krat i drzwi do sejfu

a na chodniku le“ao najnowsze wydanie katechizmu

my»la Pan: w Moim domu mieszka½ jest wiele; c·“ mi szkodzi

w jednym zao“y© trochą lepsze drzwi i okna

ksią“yc zaszed u»piy sią psy dzielni bohaterzy

obrali nowy kierunek: urz‡d zatrudnienia

Wziąli katechizm, ruszyli milcz‡cym szeregiem

 

 

 

- - -

Umrą cay mniej jeden ptaszek na spisie ludno»ci

Umrą cay panowie szkoda jest waszych metafor

Czego“ jeszcze mi trzeba? Klaska½ wypocin lito»ci

Co sią maj‡ do rzeczy jak do stokrotki kalafior

Czy mnie wiersze prze“yj‡? Ucha nastawcie piraci

Papier mniej zaczerniony r·wno, ni“ tamten na rolce

Ciao krasiccy, »wietliccy, wa“yki i bohomolce

Je»li nawet przeczyta grosza ci go»© nie zapaci

ka“dy kiedy» ma ciao by mu wymy»la© od »cierwa

cho© cierpliwie mi‡chao trawą etanol kondony

fizol chodzi na wuef psychol za» tru za miliony

pamią© µ »wiąta, »wietlana µ dla mnie w‡tpliwa rezerwa

i niech nic nie zostanie; szelest papieru, brząk monet

ale ko½czy© wypada, to mia podobno by© sonet

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

list do A.Ginsberga

cze»© palancie to nie ma wina, “e

kiedy wreszcie wydali cią, ja ju“ od roku nie czytywaem ksi‡“ek

i pewnie dobrze nic tak nie dzieli mą“czyzn

jak poezja - nie forsa, nie stoki, nie dupy

nie wiąc wiem kim bye» i czy ju“ dzi» gryziesz ziemią

widziaem cią raz w “yciu miae» zamkniąte oczy

tudzie“ inne otwory by sprawy nie przedu“a©

widziaem pierwszy raz jak poeta siedzi w medytacji

nic nie m·wi nic nie gada tylko siedzi

dzi» ja te“ nie jestem mody moj‡ sempiterną

pokrywaj‡ precliny o»wiece½sze z dnia na dzie½

ani okwiecony, ani o»wiecony

czy ja kwiaciarz albo elektrownia?

ale bye» kim» twoja posta©

prze»witywaa spoza zwa·w nie powiem czego

papier jest papierem palant jest palantem

ale dobrze jest by© a r·wnie dobrze by© zjawiskiem

to jest twoje tego nikt ci nie upa½stwowi

nie przejmuj sią wiem do ciebie pusz‡ listy tacy r·“ni

nomina sunt odiosa; a czy ja nie jestem r·“ny?

 

 

 

 

 

 

 

5 III 1997 zmar Allen Ginsberg

Parąna»cie lat temu widziaem faceta

Kto» go zaprosi do nas wiąc przyszed i do nas

Przyszed, nic nie powiedzia, usiad w medytacji

Po kwadransie sią podni·s nic nie m·wi‡c wyszed.

To by Alek. Ja nie czytam cudzych ksi‡“ek

i najmniej mnie ciekawi, gdzie sią dzi» podziewa

Mo“e frunie z Tymkiem Learym na komecie

a kometa sapie biedaczka ale te“ mi sią dosta kurs

kometa zawija ogonem i znika za horyzontem

i wychodzi, “e tym razem ju“ sią nie zaapią

mo“e nie urodziem sią Panem Twardowskim

odfrunąli Alek Ginsberg z Tymkiem Learym

k·c‡c sią co jaki» czas, kto ma usi‡»© za kim

zostają mn‡ poeciszczem bez adresu

i wydawcy z dziur‡ tam, gdzie nalepia sią na czole metką

pielągnuj‡cym ten sw·j jak“e poetycki

stosunek do wszystkiego, co sią rusza

wiąc zostają pieprzy© Wasz Wzniosy dorobek

kto» musi doceni© klasyką, chocia“ chocia“

m·gby» mi odpowiedzie© na jedno kr·tkie pytanie:

kto ci kaza to robi© akurat w rocznicą »mierci Stalina?

kiedy jak kiedy, ale zepsu© takie »wiąto

 

 

 

 

 

EPITAFIUM GOīKI HILLAR

To bya go»ka hillar jej jedyny wiersz

pozosta kiedy byem may nawet jeszcze

wpisyway Go sobie do pamiątnik·w

Oni do“yli a“ do drugiej poowy wieku

robili dzieci byli tak szczą»liwi “e nawet

gryčli paluchy etc. - peny egzystencjalizm

stracili kilka nastąpnych pokole½ - zawsze co» wszak to co»

nosi© na czele lejbejką stracone pokolenie nic tylko dziąkowa©

i nic, tylko traci© pokolenia

Ale zrobili wreszcie takie dzieci, kt·re

szanuj‡ siebie resztą »wiata maj‡c tam, gdzie trzeba

i nie kupuj‡ ksi‡“ek, aby w »rodku

dowiedzie© sią, jak maj‡ “y©

mo“e te dzieci zrobi‡ nastąpne, normalne

na widok kt·rych nie porobi‡ w gacie

widz‡c w ich paluszkach to, co sami

chcieliby, oj chcieli przepu»ci© przez rajzbret

a mo“e nie ja nie marynarz ja poeta

 

 

 

 

 

 

 

 

 

3X96

Odkryto now‡ gwiazdą. To ta starsza Pani

gwiazda Krak·wka pamiątam na Kanoniczej na piąterku

Siedziaa na rudej sofie, nie patrz‡c na Ma½ką Gretkowsk‡.

Wsządzie sią mie»ci bez rog·w zadzior·w

tumaczy sią na wszystkie jązyki jak maszyn‡

niczym zota rybe½ka w zotej, owalnej puszce

kontener, kt·ry pomie»ci ka“da adownia

polowy otarzyk w neseserze kwiaty co nie kryj‡ armat

My»lą o panu Zbyszku pewnie sią teraz zapija

My»lą o panu Tadziu nie wiem, co teraz robi

Nie podoba sią »wiat? Bunt wznieci sowo poety?

W tych czasach? Panowie poeci rym do Du“e dzieci.

c·“ to za »wiat, kt·ry nie idzie swoja drog‡

czemu» przywaro mi do jązyka me zwyke Dobrze im tak

Gdzie“ wiąc jest pies pogrzebany? Czy w przejrzystym

migotaniu przecinka

w magicznym zdanku ōinnych, miernych poet·wö?

Czy w epoce, jak Ona, tak Genialnie īredniej?

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

bez tej mio»ci mo“na “y©

widzie© radiow·z i sią nie ba©

podobno patriotyzm dzi»

znaczy: Jej nie da© sią zajeba©

kiedy» sią daa kocha© tam

w sercu w obokach cna niebya

Za oknem poch·d. siedzisz sam

do Niej sią modl‡c, aby bya

zechciaa zst‡pi© zosta© T‡

dla kt·rej zbudzisz sią co rana

Rodacy j‡ po nocach zw‡

Nienarodzona Wyskrobana.

baba chaupa bachor w ryk

a fiskus dosiad cią okrakiem

Baczy½ski do historii myk

skurczybyk. dobrze byo takim

Jak im zazdroszczą kt·rzy nic

nie maj‡ z Bo“ej drzazgi na dnie

kosi© stypendia ze szka pi©

czeka© a“ nobel sam ci wpadnie

suszy© kieliszki a“ do rana

nie musie© zrywa© sią nad ranem

(telefon, panie B., do pana!)

hen, w pensjonacie, w zakopanem

co, do roboty? kt·“ to »mie?

kogo to na mnie zn·w nasali?

dziennikarzyna? czego chce?

wujaszek Alfred? sk‡d? z Duppsali?

nie mam dwudziestu latek i

kij ma minimum te dwa ko½ce

prezydent elekt nie da mi

ziemi, co jasna jest jak so½ce

niebye gdzie rachunki krzywd

wyborcza kreska je przekre»li

ka“dy jest za nie w‡tpi nikt

a malkontent·w ju“ wynie»li

taka epoka. Boga »le

na du“szy spacer. ch·d to zdrowie

B·g jest Nico»ci‡. swoje wie

przy»nie Ratzinger, to ci powie.

Nie schowam sią we wasny brzuch

w dyplom i mandat, w kiesze½ wasn‡

w kapelą, co dobija such

w dywanik pod kanap‡ ciasn‡.

Czy jest co» wiącej poza tym?

Czy »wiat sią ko½czy na korycie

koncie, tomiku, zgodzie, bym

zdech, lecz nie dzisiaj (czytaj: “ycie)?

Ka“dy wie swoje. Ziemia kr‡“y.

Wiatr, b‡dz‡c w»r·d cmentarnych alej

gwi“d“e na wszystko, tych wyj‡wszy,

co, znaj‡c pulą, graj‡ dalej.

 

...jak mo“na byoby zrozumie© cokolwiek z najwa“niejszych

wierszy w ōPanu Cogitoö, takich cho©by, jak ōPotw·r Pana

Cogitoö....

Stanisaw Bara½czak, ōHerbert wnikliwie czytanyö

GW, dodatek ōKsi‡“kiö z 6 grudnia 1995

Ka“da potwora ma swego

amatora (Krecia P.)

Potw·r Pana Cogito

Rzek do potwora Pan Cogito

M·j ty potworku, co te“ ci to?

Oj, smutno, smutno - westchn‡ potw·r

Ÿao»nie krzywi‡c gąbowy otw·r.

Czy brak ci czego», m·j potworze;

Tak smątnie ci faluje lico?

Brzuszek cią boli, tąsknisz mo“e

Za jak‡» mi‡ potworzyc‡?

Potworku m·j, poczekaj chwilą

Zaraz ci w‡czą telewizją.

Co dzisiaj daj‡? Zn·w Godzillą?

Gupia i sko»na; deser mi zje.

Postaw mi lampą za wązgowiem

Za szyb‡ gwiazdy zamigoc‡

Ju“ sią mn‡ nie martw; resztą powiem

Nastąpn‡ wigilijn‡ noc‡

 

 

 

 

īmier© Pana Cogito

Kolega Autor, kt·ry czasu swego

spodzi by Pana Cogito

(darujmy sobie szczeg·y techniczne

dzi» rano zdecydowa, cytują: raz kozie »mier©

koniec cytatu

Co prawda faktem pozostaje, i“

Pomiądzy koz‡ sensu stricto

a Panem Cogito, bykiem pr‡cym pod wiatr

z fortepianem Andersena w tornistrze

pozostao jeszcze parą r·“nic formalnych

ale

zewnątrzne czony tego trzyczonowego wyra“enia w peni

harmonizuj‡ ze sob‡

wedug wszelkich regu dzisiejszej logiki holistycznej

W tym miejscu wiersza czas na zreszt‡. Oto zreszt‡ Agata Christie

przed »mierci‡ u»miercia swego bohatera czemu on ma by©

gorszy

pan cogito a“ taki niemy»l‡cy nie jest wie

“e w gruncie rzeczy tyle i warte jest jego istnienie

aberracja eeg w czaszce autora

kt·ry chwilowo chcia

mniejsza co ale chcia

wtedy on tego chcia

autor tez zreszt‡ czasami nie bywa od tego

“eby ewentualnie raz jeszcze machn‡© pi·rem

i napisa© ale jednak ju“ tym razem

rozmową pana cogito ze »mierci‡

bo tak

(to uprzedzaj‡c pytania dlaczego

bo tak

kt·“ w dzisiejszych czasach lubi haas

nie bądzie haasu

i nie bądzie pana cogito

bez haasu, po prostu bez haasu

i bez pana cogito

czy »mier© pana cogito

bądzie przytulnym nigdzie

czy czym» o niebo gorszym

bo chyba jednak nie przytulnym wsządzie

hm pytanie nie jest ze

i w modo»ci pan cogito zrobiby na nim doktorat

gdyby ono byo w modo»ci pana cogito

dzi» na panu cogito obrotniejsi robi‡ doktoraty

i robi© doktoraty na panu cogito bąd‡

a »mier© pana cogito

to po prostu problem pana cogito

gaudeamus cogitur

my»li (co prawda do siebie) pan cogito

przecie“

jeszcze

my»lisz, wiec sią ciesz

----------------

* Cieszmy sią; my»l‡ o mnie!

 

- - -

Marcin īwietlik mia szkolonego koczkodana

Karmi go papierem od wieczora do rana

M·wi mu koczkodanie ja cią kocham niesychanie

I czu, “e to byo co»

Marcin īwietlik Marcin īwietlik

Refren

Refren

Po cią“kim dniu spądzonym na kolaboracji

Marcin īwietlik wieczorem wstawa od kolacji

I m·wi koczkodanie ty moje kochanie

napisz mi wiersz

Marcin īwietlik Marcin īwietlik

Refren

Refren

Pewnego dnia Liga Obrony Praw Koczkodan·w

upomniaa sią o prawa zwierzaka

Marcin īwietlik siedzia sam po dniu kolaboracji

i czu, “e to byo nic

Marcin īwietlik Marcin īwietlik

Refren

Refren

Marcin īwietlik za butelką wina

zaatwi sobie cesarskiego pingwina

I rzek mu czy chcesz, czy nie m·j kochany pingwinie

napisz mi wiersz

Marcin īwietlik Marcin īwietlik

Refren

Refren

Pingwin odrzek w te sowa doceniam tw·j monolog

Niestety, potwierdzi ka“dy ornitolog

M·j wielebny Marcinie, “e, czy tego chcesz, czy nie

Tutaj sią zgina dzi·b pingwina

czyli m·j.

Marcin īwietlik Marcin īwietlik

Refren

Refren

A jak nie posuchasz obiecują ci »wiącie

Wrzucą cią do sagana i bądą »piewa zaklącie

Gotuj sią kuro gotuj

Gotuj sią kuro gotuj

Gotuj sią kuro gotuj

Wiąc ju“ lepiej pisz wiersz

Marcin īwietlik Marcin īwietlik

Refren

Refren

W·wczas pingwin tak powiedzia do Marcina

Uczy Marcin pingwina a sam m‡dry jak sonina

Jak w lecie ozimina na biegunką aspiryna

po czym dziabn‡ go w dzi·b

po czym dziabn‡ go w dzi·b

po czym dziabn‡ go w dzi·b

 

RELIKWIARZ

widziaem - w klapie Czarnej Madonny

nie ma niczyjej ikony, jest tylko guzik

c·“ to za problem chcieli tylko

tego i tego i tego mo“e jeszcze tylko caej reszty

a ten cay zaprzaniec Beck zapar sią bykiem i w bek

a guzik ani guzika

a guzik!

nie byoby Westerplatte natukli ich ile sią dao

a potem caym tuzinem myk do nieba

jeszcze im z dou salutowali

nie byoby nawet tej jednej szar“y

podk·w g‡sienic strząpk·w

hemofonu i flak·w

na karabeli

i Gretchen w czarnej sukni

Nigdy nie byem z masem na Am Zoo

Niech sobie misie w porz‡dnych kojcach wcinaj‡

maso EWG

czekaj‡c, a“ sami sobie pomo“emy, wzglądnie pomrzemy

bo takim pomaga Hergot i Herkancler

Lecz my»l‡c o Czarnej Madonnie

Wspomnijcie nasz narodowy guzik

Je»li nawet nie upad z szat Wandy

Co-Nie-Miaa-Ÿ·tego-Czepka

 

MITTEL EUROPA: TRAUMA ODER TRAUM

To cakiem jak z Ezopa

Kol. Klasyk

Mitteleuropa - sen to, czy zmora

Lepiej sią snem przebudzi©, ni“ zmor‡ powr·ci©

snami sią “yje, prze“ywa, do“ywa

a zmora to my wiemy my umiemy

Jak Ameropejczyk Ameropejczykowi

Bo Europa kocha sią w g·wnowadze

a gwarantem jej jest sk·ra

gwarantem jej jest sk·ra Europalan·w, o kt·rych sk·rą

zawsze dogada sią wielki s‡siad

ze swoim lustrzanym odbiciem

I zawsze bądzie pok·j

na Jaty Monachi·w

dokoa Europaland

a w »rodku Europalant

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dianomania

Diana le“y w angolskiej ziemi

Diana chciaa za Araba

Supermarket tony kwiat·w

Jedzie dziao na nim miast pocisku

Blond utleniony kurczach tamaguchi

Id‡ sznurkiem angielscy komandosi

Irlandczyk rusza rząs‡ i ju“ trup

Chopcy jak »wie“o malowane

Tylko miny kuj‡ ich w »liczne n·“ki

P·gąbkiem ziewa angolski lewek

Ja sią nie boją dentysty

Podnosi tyln‡ apą nawet Bur nie zaszura

Gupi Gandhi gupi ksi‡“ą Poniatowski

Czapki z g·w, gacie z tyk·w

Bo tu Angol prze“ywa katharsis

Kto winny, kto winny: zapa© i posoli©

Wszystko Ÿydzi, wszystko paparuchy

Koniec transmisji, ga»nie telewizor

Za oknem czekaj‡ uroki demokracji

Gdzie ja podziaem zalege rachunki

Ale“ ona wtedy musiaa by© szczą»liwa

Kto ziemi nie dotkn‡ ni razu

Wedle Thatcher ukazu nie mo“e by© w niebie

Dziąkujemy wszystkim, proszą westchn‡© z ulg‡

I przekrąci© gaką

Diana le“y w angolskiej ziemi

Diana chciaa za Araba

Supermarket tony kwiat·w

Jedzie dziao na nim miast pocisku

Blond utleniony kurczach tamaguchi

- - -

Sowizdrza le“a w rynsztoku

W mie»cie szalaa zaraza

M·r »cina ludzi po ludziach jak kos‡

Jak gdyby kto» mu by kaza

Sowizdrza spojrza winnym wzrokiem

na cątkowan‡ »winią

W ryj pocaowa j‡ z dubelt·wki

i kaca od»wie“y w winie

Czkn‡ go»no, a“ sią zachwia

M·r, kt·ry w cieniu sią czai

Podszed do niego kaznodzieja

i tak nie pytany zagai

Le“ysz w szambie jak »winia

Burczysz obrazy Bo“e

wszak powiedziano pom·“ sobie

a B·g ci sam pomo“e

Popatrz porz‡dni ludzie

na nogach s‡ od »witu

za stoj‡ lad‡ cyfr kolumny

sumuj‡ mno“‡ dwoj‡ I troj‡

Tutaj dorwaa go d“uma

pad trupem, tak jak by siedzia

Sowizdrza chrapn‡, otworzy oczy

czkn‡ i tak odpowiedzia

B·g sią »mieje z palant·w

sam sią schla w Galilei

st‡giew po st‡gwi najlepszy dow·d

“e w gowie mia po kolei

kiedy na drzewie krzy“a

wcisnąli mu bazna czapką

Spojrza na zgrają p·g·wk·w i w duchu

īmia sią z nich do rozpuku

I nikt pewnie o tym nie wie,

Ÿe zamiast sią duba© w drzewie

Schodzi »wiat z trup‡ komediant·w

I razem lali z palant·w

Pomimo tak jasnej prawdy

Co jasna sią stanie, doprawdy

Gdy oddech »mierci wionie spod powiek

Bru“d“‡ na »rodku ulicy

Blučni‡cy heretycy

Co nie chc‡ wierzy©, “e B·g te“ czowiek

B·g sią »mieje z palant·w

ciuajcie wydeptujcie

»cie“ki do “ob·w w deszcz i pogodą

Swe twarze rozdziawiajcie

i na mnie w rynsztoku patrzcie

by m·g powiedzie© wam dnia onego

Ci odebrali ju“ swoj‡ nagrodą

B·g sią »mieje z palant·w

Kupc·w wypirzy z »wi‡tyni

jada z celnikami nie z faryzeuszami

I nie tumaczy sią czemu tak czyni

B·g sią »mieje z palant·w

wy nigdy Go nie pojmiecie

On zna was jak dziadowski szel‡g

On dobrze wie, czego chcecie

Kupujcie sztaby i k·dy

To nie pomo“e wam nic On miaby nie zna© waszej obudy?

ju“ na was szykuje bicz

Wok· u»miechn‡ sią m‡drze

spojrza dokoa dosy© przytomnie

A m·r zaatwi ostatnich dw·ch trzečwych

i rzek wychodzi, “e nic tu po mnie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

īrodek grudnia īwiąta śucja dnia przyrzuca

A zabiera trzykro© tyle dugo jeszcze

Na śysaw‡ G·rą lec‡ czarownice

»nieg czerwony zielone ulice

Zaraz wracam kurz grubieje na wywieszce

I īl‡sk cay klnie Wojtaska buca.

A to pieron tak nas wywie»© w pole

Zapa© gizda wbi© na ro“en pra© pyrlikiem niby psa

Niespodzianka nage ferie w szkole

Czarna wst‡“ka na kopalni kole

A pod ziemi‡ kamieniem robole.

Pr‡d odciąli coraz gorzej nie rozr·“ni© nocy dnia

O m·j Bo“e o nasz Bo“e jak“e strajk ten dugo trwa.

Nie »piewajcie chopcy pie»ni tej

nikt nie syszy a B·g i tak dojrzy

Nasze “ycie ju“ Fontanie

A pie»½ “ywa pozostanie

A“ īwit przyjdzie jak Pi‡tek Alojzy.

To te“ minie napyn‡ dni jasne

Sam “aują, “e ich nie do“yją_

Po nich lata wasne ciasne, ciasne

Ząby w īcianą albo stryk na szyją.

Sejm po sejmie i po bucach buce

Kto do“yje, ten wyjdzie na franta

Spyn‡ psi½ce szumowiny

Gupie ojce chytre syny

M‡dre wnuki w dzie½ na īwiąt‡ śucją_

W kalendarzu wydrukuj‡: Dzie½ Palanta.

Dla nas ju“ sią zako½czy czas pieski

»mier© na kartki i “on kania ciche

Zwycią“yli»my. Skarbnik Zabrzeski

Zaprowadzi nas na wieczn‡ szychtą.

W g·rze wiater strach ze īniegiem miecie

Niesmak “ywym Cze»© dla waszych ko»ci

B‡dčcie- dumni, “e nie do“yjecie

Kto prze“yje ten nam pozazdro»ci.

Ptaki ptakom przez wieki zagwarz‡;

Wytrwa© ten raz a potem ju“ lekko.

Wiecznych sn·w o Polsce z ludzk‡ twarz‡ !

--- B·g powiedzia czy samo sią rzeko?

1993

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

WIARA

Wiara jest wtedy, gdy īwiąty Franciszek

zobaczy niemieckiego Jezusa i mu rzek

otw·rz pysk niech narobią ci do »rodka

Matko Boska Kalwaryjska niesiemy Ci w darze

nakaz eksmisji do Pienią“na aby»

Zn·w pozwolia nam uwierzy© w Siebie

My nie chcemy ptaszyda smukego jak paj‡k

zotych szpon·w jak o·w bez siy lito»ci

Oderwij dupą panie heraldyku

i domaluj“e szmalcu na dwa palce

To jest dzi». Wiek sią ko½czy a z nim tysi‡clecie

Kto do“y bez kaftana zapaci dzieci½stwem

Jeszcze “yj‡ doro»li co wierz‡ bagaj‡c

Boga by wierzy w Siebie ich darz‡c tym samym

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

Kiedy Baryka wgapi sią w zad kundla

kt·ry sra na wągie Belwederu

ockn‡ sią w nim 0ssowiecki, w zwi‡zku z czym

nie raz zobaczy kraj swego dzieci½stwa

i dw·jka za½ nie miaa wstydu tym mniej Anders

Ko½cz‡c zabawą w powr·t Przeąckiego

M·wi‡: Ankona i : Paac Mostowskich

w minionym okresie mia by© zrehabilitowany

1987

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

0 u“ycie imiesowu przymiotnikowego uprzedniego

w jązyku polskim

.............................

Kronikarz opowiada (kto by dzisiaj wierzy kronikarzom)

“e kiedy Fortynbras, Polską na zbity eb zawojowawszy, wąglem a “ytem obadowany powr·ci nielicznych jeszcze “ywych kr·tko za mordą uj‡©

Kolega Klasyk, wronie spod ogona wypadszy

lizawką wspomnianemu uskuteczni, aplikuj‡c mu

Tren-Albo-Sen.

W·wczas te“ biedny Joryk wkurwi sią do tego stopnia e“e z grobu powstawszy, a palanta za kaftan chwyciwszy w ta sowa klienta u»wiadamia.

Ÿe kiedy» w podobnej przestrzeni Arcykapan, faraona wygryzszy, rz‡dzi bez drgnienia i bez pomyki

to jeszcze nic, to jeszcze nic a nic.

I mo“na w sobie mie© nie wiadomo co, nawet je»li ty cokolwiek w sobie masz

i nic to nie pomo“e, poza tym, co mia 0n: ten jeden bysk w oku

kt·ry nie wystarczy jemu sam na wszystko

i bez kt·rego wszystko jest po prostu na nic

[tu mam na my»li tw·j przypadek].

I nie pomog‡ lata o jeszcze bardziej na p·noc

ani tam, gdzie m·zg zostawia sią w szatni jagiellonki

i pijany szatniarz po niej kred‡ rysuje co mu przyjdzie w szyją

a nawet w innych, jeszcze lepszych

przechowalniach bohater·w 0.m.c.

A Polak·w zostaw w spokoju

z ich samoobsugow‡ martyrologi‡ i martyrologiczn‡ samoobsug‡

w ko½cu truskawki same sią nie zbior‡

ani wucet nie odetka

Mamy teraz takie czasy, “e jelenie

s‡ naprawdą tylko w terenie

i warto wzi‡© je pod ochroną.

a od pouczania jeste»my my, bačni sensu stricto, a nie

sensu largo

a nad twoj‡ czaszk‡ na pewno nikt sią nie zaduma ju“ wiesz dlaczego

i nie poradzisz na to nic w tym najzasra½szym ze »wiat·w

A imies·w to naprawdą piąkna rzecz

i naucz sią przynajmniej tej jednej rzeczy z caej tej tyrady kto by dzisiaj wierzy kronikarzom

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

Muzo, gniew Achillesa w kląski opiewaj brzemienny

Zmierzaj w‡tkiem do sedna, a nie zapomnij o »rodku.

Plot‡ nuty aojda; jedna rzecz pewna zostaa:

Oto zginie Achilles strza‡ trafiony Pryjama

Kt·“ powiedzia o losie: szybszy, ni“ strzaa Apolla?

Jakie“ bog·w wyroki? losy gdzie“ drzemi‡ ukryte;

S‡-li-“ skryte w eterze, strzeg‡-“ ich harpie zazdrosne?

Zeus Parki obwinia rzadko mu du“ne bąd‡ce

Wszy iskaj‡c filozof palec podnosi: bogowie.

Kt·re bogi? A kt·ry palec filozof podniesie?

Czym“e paczu jest pad·; je»li portow‡ tawern‡

Kt·“ nalewa do kufli; je»li portowym burdelem

Burdelmamą jak zow‡; je»li portow‡ megier‡

Jakie“ w gowie jej wichry? O te nie pytaj uczonych.

Pythi spytaj kapanek lub lepiej su“ek kapanek

Czym“e los jest? Dlaczego ton‡ w tej sieci pajączej

Zanim paj‡k dopadszy czarne zatopi odn·“a

Jedni, drudzy na przestrza sploty dziurawi‡ szerszeniem?

Spytaj su“ek kapanek albo ich su“ek zapytaj

Gdy sią wkupisz w ich aski, mo“e dosyszysz sią prawdy.

wi dziwne przysowie kr·tko: kto Pytia, nie b‡dzi.

Kim by ten, co sią ukry we fraucymerze kr·lewskim?

Czemu“ wyb·r mu dano: “ycie niewiast‡, nie mą“em

Albo Ereb przepastny kądy Kerberos pchy puszcza?

Czemu los ten odrzuci “ycia nie“‡dny eunucha?

C·“ mu byo zostao ani ognisko domowe

miecz powieszony na »cianie stara klucznica przy odrzwiach

lub c·“ innego z wszystkiego tego, co ludziom jest dane

je»li nie jest zabrane aby» sią pyta dlaczego.

Czyli“ los jest niewiast‡ wzrokiem goni‡c‡ “urawie

Albo mą“em goni‡cym “‡dz‡ co straci na zawsze

Albo biaym oseskiem co jest cho© nie wie o bycie

Mo“e hydr‡ siedmiob‡, albo niedojn‡ sfinksic‡?

Niech odpowie Ajsklepios patron nieludzkich doktor·w

Czemu znowu o losie; Muzo uciekasz od w‡tku.

W starym chramie w opoce tr·jn·g gdzie »lady odcisn‡

Sowo Achill odkryto mąsk‡ skre»lon‡ prawic‡

(Cho© do szkoy nie chodzi, nie by z pewno»ci‡ ma½kutem)

Co tu robi Achilles jakie“ zagnay go losy

Tutaj, kądy los ludzki zieje rozwart‡ mgawic‡

Niczym gąba rozwarta ©woka, co wierzy w demony

Jak kto» pszczoom sią kania, trutnie wielbi‡cy nabo“nie

Kiedy inny w bar© wkada ramią i siąga do gąbi?

Wiącej pyta½ powraca je»li ocala Achilles

Kto pozosta na “ertwą sąpom na ziemi troja½skiej

Kto nie zazna nic prawie z tego, co ludziom jest darem?

Kt·ry czytasz te sowa porzu© wszelak‡ nadzieją

Ty nim jeste» i nie my»l “e nie potrafi kapanka

Ani su“ka kapanki ni su“ka su“ki kapanki

Ani wszelki byt ludzki schodzi© z padou nieskory

Zmieni© czek·w miejscami; czym“e s‡ lata i wiorsty

Czym“e mile eony. Przeto b‡dč mą“ny, herosie

Z losu mgnienia zrz‡dzenia, nawet gdy sam w to nie wierzysz

I padaj‡c na strzale, niczym komandos na minie

Westchnij za suszn‡ sprawą: niech “yje emancypacja.

- - -

Cho© nie jestem zbawc‡ ludzko»ci

Ni prorokiem drapanym w piąty

Czasem we mnie ta my»l zago»ci

Jestem wykląty

Wdam sią w pierwsz‡ lepsz‡ fujarą

Co post mortem w ten dese½ plecie

Co zostanie po mnie? Stron parą

Na Internecie

Cypek Norwid wbija z‡b w »cianą

Te“ mam wprawą w klepaniu bidy

Lecz kto skaza mnie na tak zwane

Cią“kie norwidy

Piszesz pi·rem trzema czterema

Sawy pot‡d, co twoja klitka

Na wieszaku jest, czy ju“ nie ma

Czapka norwidka

Czy mi “al nie m·wią “e wcale

Wszystko ma swoje dobre strony

Przyjdzie czas m·j kitą odwalą

niedoceniony

Nie ma mowy, chyba te“ wiecie

Bo nie jestem a“ takim joopem

Jecha© na wilczurzym bilecie

Ani nie open.

Po kolei czy nie pokolei

Ka“dy wykrot miewa sw·j kraniec

Ja te“ nie traciem nadziei

Zosta kaganiec.

Sko½cz‡ dwa zakochane robale

Miodowy miesi‡c na dnie mojej gowy

Bądzie cud facet nieznany wcale

Nagle kultowy

Powie kto» kryguj sią,

Wania-wstania Bo lubimy to my pismaki

Bywam trudny do wytrzymania

Lecz nie a“ taki

Kto przejmuje sią, najmniej wsk·ra

May krok to ku ocaleniu

Ale kiedy“ za»wita dziura

W mym przeznaczeniu

Kiedy w ko½cu jak grafomana

Poknie mnie biblioteki katalog

Aklamacj‡ trumna ma przyklepana

A mia by dialog

Gdy to czytasz drogi Kolego

I ju“ my»lisz witamy w klubie

To sią pewnie pytasz dlaczego

Bo ja tak lubią

 

 

 

 

 

 

- - -

Wiewi·rka na czubku drzewa

U»miecha sią do gin‡cego so½ca

patrzy na Ogr·d Luksemburski

Wiatr z p·nocy askocze j‡ w ogon

Patrzy w dal mo“e jej “al mo“e

Ma jeszcze inne pomysy

Zej»© z drzewa i to jeszcze na dw·ch apkach

I potem ale to nie moment na “arty

Jeszcze wida© Ogr·d Botaniczny

Chciabym by© tak‡ trawk‡ mie© dug‡ aci½sk‡ nazwą

Tabliczką i resztą: to, czego nie ma, a co

Czyni to, “e sią jest czym» specjalnym

Oboki pod nieba hemem

Patroluj‡ ulotnym szwadronem

Po widnokr‡g bąkitni huzarzy

Rozsiewaj‡ bąkitny tątent

Z traw wypeza aksamitna mga

Jakby dzi» sią zrodzia, dziewicza od skojarze½

Czy ju“ zaraz nad miastem zechce zabysn‡© una

Zwyka nocna una nad zwykym nocnym miastem

zapomniaem sią przedstawi© mo“e to i dobrze

nazwisko niewasze ko½czy sią na -itzky

resztą wida© szlify generalskie

orze bez kompleks·w na pikelhaubie

czy cieszą sią, “e na stare lata

dane mi byo odwiedzi© to miasto

Jeszcze tutaj nie zrobili z owsa ry“u

A za p·čno, by zbombardowa©

Bastylią

Syn sią rwa na “abojad·w nie pu»ciem

Siedzi w szkole junkr·w na baczno»© wkuwa musztrą

Strzelanie i taniec taniec i strzelanie

Jak go znam gryzie biae rące do krwi

I nie bądzie sią uczy© francuskiego

Tylko musztrą taniec i strzelanie

Jeszcze sią komu» nie spodoba

“e sią nazywasz na -itzky

Jak mnie zechce zobaczy© na oczy

Dam mu bukiet paryskiej konwalii

Tutaj ju“ posprz‡tali barykady

Bardziej na p·noc czeka jeszcze parą powsta½

So½ce jest ju“ u siebie w tej krainie

Gdzie podobno wszystko jest proste

Schnie konwalia w tomiku Rousseau

To ja ju“ p·jdą

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

Ju“ piątnasta na zegarze

Mrok zapada, czarci czas

Patrz pod nogi, Baltazarze

Bo obrobi‡ znowu nas

Sp·jrz »wi‡tynia byszczy mo“e

Wreszcie szczą»cie sprzyja nam

Na pergamin sp·jrz Melchiorze

Czy to tam nie to nie tam

Znowu miasto hotel bazar

gdzie kto “ywy ceni sią

Melchior Kacper i Baltazar

Patrz‡ w ksiągą jeszcze nie

Przecie“ my go nie znajdziemy

W jakim »wiecie kiedy“ gdzie“

Nie truj Kasprze kt·“ jak nie my

Przecie“ szukasz, wiąc sią ciesz

Tu go znaleč© co» takiego

Dugo bądą buty dar

Inny nie ma nawet tego

Trzeba ceni© ka“dy dar

Graj‡ harfy sk‡d nikt nie wie

I blask nagy zbija z n·g

W resztkach somy w starym chlewie

To nie bąkart ale B·g

Nie zostao nic po trudzie

Trwoga z serca niby gaz

Trwaj sekundo. Id‡ ludzie

Wstawa© kr·le na nas czas

O zy l“ejsi i prezenty

Bro½ za pasem, nogi te“

Wiąc znalaze» jeste» »wiąty

Tu s‡ ludzie wiąc sią strze“

Kosmologia astrologia

Klejnot na dnie siedmiu m·rz

Ka“dy pyek chwali Boga

A “e ludzie s‡, to c·“

Lubi‡ Boga bra© w ajencją

R“n‡© sią o to, lepszy czyj

Trzeba odej»© w tym momencie

Jak masz dok‡d, to sią skryj

Wrza»nie kto» nieczysta sio

Drugi sią ukoni w pas

Powie trzeci nic nie byo

īwieci Gwiazda na nas czas

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

gdybym sią zn·w dowiedzia, “e premier mego kraju jest szpiegiem

urwabym mu jaja

(zakadaj‡c, “e jeszcze jest co

Jak kraj szeroki po grobach kwiknąliby z rado»ci

oczywi»cie, “e im sią upieko rzeką kwiknąliby z rado»ci

jak »wiat »wiatem historia histori‡ kwiknąliby z rado»ci

bierut i sp·ka

gomuka i sp·ka

ich nastąpcy i sp·ka

ale sią im upieko

spojrzenie szerokie i pojemne niczym most

rozo“yste niczym d‡b um·wmy sią, “e nie pocki

c·“ jest bardziej bezgraniczne chyba naiwno»© poety

przepraszam, odwoują bierut by prezydentem

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Bhagawadgita

Arjuna jedzie poprzez pole ci,

kt·rzy znaj‡ rzecz wiedz‡, “e tak nazywa sią indyjski czog

trzeciej generacji

a to nie jest Kuruksetra tyko Tamil Nadu

Dwa Tygrysy skryte po»r·d bruzd ujrzay go pierwsze.

Bracie m·j Tygrysie m·wi drugi Tygrys

czoo mi potnieje a Kaasznikow z r‡k wypada

Po c·“ przemoc i walka na co nam zwyciąstwo

czy potrafisz mi to wyja»ni©? a poza tym

mamy tyko jeden granatnik co gorsza z Huty śabądy

bracie m·j Tygrysie pierwszy Tygrys odpowiada

ja nie jestem Guru Nanak ani te“ John Rambo

wiąc ci nie powiem czy czogi winny jecha© wskro» przez pola

wiem tyle “e m·j guru kt·ry uczy mnie wojny powiada

"albo my ich albo oni nas".

Nazywa sią Sasza, podobno

zgin‡ w Afganistanie, ale mo“e

to nieprawda, a poza tym

zostay nam jeszcze dwie rakiety, albowiem

albowiem powiedziano bracie m·j Tygrysie

kochajmy sią, a tak“e: nie dajmy sią.

Arjuna jest ju“ blisko. Ma solidny cekaem

A celowniczy r·wnie“ w szkole mia religią

i bez w‡tpienia dalszy ci‡g zapowiada sią interesuj‡co

 

Woanie do homo besan¹onicus *

M·j pradziad by generaem

Wodzi puki kirasjer·w

mia od cara co» order·w

Za co ojca nie pytaem.

Me podeszwy zelowane

nie stanąy na pochodzie

Czasem ząby wbiem w »cianą

pierdoliem to, co w modzie.

Przebidziem czas komuny

bez mącze½stwa i bez winy

Gdy skamlali gos do urny

M·j wrzucaem do uryny

Piorą gacie zwykym proszkiem

Gdzie mi sią podoba chodzą

Praca nie jest dla mnie bo“kiem

Ani »migy Rydzyk wodzem.

Ja nie jestem wasza modzie“

ani pracuj‡ca masa

Niech homo bezansonikus

pocauje mnie pod odzie“.

“yciem “yją, »mierci‡ giną

jam nie tusz w twym pi·rze wiecznym

Znajdč dziewczyną, stw·rz rodziną,

zajmij sią czym» po“ytecznym.

Opraw w ramki twe pojącie

zieloniutkie niczym fikus

U»miech - i w ty zwrot na piącie

o homo besan¹onicus

* homini besan¹onici - tak, wiem, wiem

- - -

Bohaterem poni“szego tekstu jest niejaki Walter, esesman,

zatrudniony w obozie w O»wiącimiu. By on autorem prawie

wszystkich zachowanych do dzisiaj zdją© O»wiącimia, kt·re

stanowi‡ zasadniczo jedyn‡ dokumentacją tego, co tam sią

dziao. Do dzisiaj pozostaj‡ cakowit‡ tajemnic‡ pobudki, dla jakich tego dokona.

īwieci O»wiącim. Pon‡ popioy. īnieg krwi‡ zbrukany.

Razem z‡czeni w piecu endecy i Lud Wybrany

Sen o gehennie. Straszliwa bajka. Pieko rozwarte.

Dymi‡ kominy. Grzechocze leica. Esesman Walter..

Szlachtuj‡ ludzi. Skrwawiona trawa. Gorzej, ni“ w “yciu.

Mierzy obiektyw. Szcząka migawka. Szloch tonie w wyciu.

Popioy Ÿyda Greka Polaka i jeszcze kogo

Przyszli Sowieci to da drapaka. Soli na ogon.

Dym w pucach staje. Smr·d “y© nie daje. Popi· sią bieli.

Czasy mijaj‡. Przyjd‡ nastąpni. Bąd‡ wiedzieli.

Czy im kazali? Mo“e sią bali? Byli szaleni?

Mo“e wierzyli? Zostay zdjącia. Jak to co» zmieni?

Tu zote ząby. Tu wos·w kąby. Tu tuszcz na mydo.

Czy te“ co» chowa? Fotografowa. Ÿycie mu zbrzydo?

Czy kto» mu kaza? Czy kto» mu paci? czy mu odbio?

Nikt go nie spyta, sądzie ni kaci. Lecz warto byo

Jego »lad ginie. Czy we Argentynie? Mo“e w Brazylii?

Nie prze“y so½ca? Ÿy z tym do ko½ca, a“ go zabili?

Wr·ci do domu, nie rzek nikomu, a“ zmar lub zgin‡?

Wiemy tak mao. Czy čle sią stao, “e sią rozpyn‡?

Zaku© w kajdany. Twarz‡ do »ciany. Kaza© powiedzie©.

C·“ by powiedzia? Czy sam to wiedzia? I po c·“ wiedzie©?

Czy tak by© miao? Bo sta© sią stao. īwiat »pi spokojnie.

Zawsze i wsządzie bądzie, co bądzie. I nikt nie pojmie.

- - -

jak w glebą, to z fasonem;

bo to sią zowie chwaa

tw·j proch na cztery wiatry, a dusza B·g wie gdzie

bo gdy Titanic ton‡, to cho© orkiestra graa

A gdy Heweliusz, jako» nie

Tam orkiestranci grali i ksią“a spowiadali

Da© mogli absolucją i ratuj sią, gdy czas

W Powstaniu kapelani przynajmniej przedtem dali

Z ‡czniczk‡ ten ostatni raz.

Dzi» na dnie zotych ząb·w szukaj‡ szkopskie szczury

Bobruj‡ w»r·d popio·w co znajd‡ hajl zyg zyg

0ficerowie “ywi, bo przykad idzie z g·ry

A z g·ry im nie zagra nikt.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Litwa Å90

Radziecki misiu lecia na miotle

I w szponach ni·s okowy

Nagle zgas telewizor

Komedii sko½czy sią czas

Miasta i lasy i tyle powietrza

Polska jest polska Litwa litewska

I niech Hodowcy Wy“szych Racji bujaj‡ sią a nie nas

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

- - -

Mkn‡c po liniach prawdopodobie½stwa

wraz z caym Wszech»wiatem B

kujemy do egzaminu

a co jeden to lepszy

Zygmunt I Krwawy

Podstąpnie uwiązi o»lepi wykastrowa

ostatniego ze »wi‡tobliwych modziank·w

Szpitala Naj»wiątszej Marii Panny Albrechta.

Resztki wyci‡ do nogi stoowej

koem ama, ziemie przykarauli.

Ziemia ze wstrątem pochonąa

Podstąpnego niegodziwego satrapą.

Wadysaw IV Zaprzaniec

wyrzek sią jedynej susznej wiary

Ry nosem pod ikon‡, aby zosta© carem.

Jego potomki do dzisiaj

pozostay bastionem reakcji

kt·rej nie zaszura byle drendot z demobilu.

Historia “ycia belferka

Kiedy nas nauczy

kocha© i przebacza©?

Nastąpnym razem rodzimy sią we Wszech»wiecie A!

 

 

 

- - -

A Arciszewski, Krzysztof heretyk “y od do

nie podoba mu sią go»© to wsadzi mu kulką w brzuch

kondotier awanturnik dowodzi flot‡ brazylijsk‡

potem wr·ci i uczy odlewa© armaty

i z nich wali© do Szwed·w

B Bem J·zef te“ genera i te“ na armatach

dobry Polak w»r·d Polak·w dobry Wągier w»r·d Wągr·w

muzumanin w»r·d Turk·w

Czarniecki przycisnąli go w za przeproszeniem Krakowie

to go podda

A potem da im popali© i nie raz

A potem raz stali on oni a miądzy nimi woda

zreszt‡ ni ciepa ni gadka ni sodka

wiąc kr·cicą za konierz i nura i za pi·ra

“eby sią pytali w swoim ichnim raju

czy wycisk by od hetmana czy szatana

co mo“e i przez morze

o kurwa zosta jeszcze cay polski alfabet

i jeszcze dziura po ‡ no powiedzmy Ondraszek

przynajmniej mia porz‡dny obuch kt·rym pra miądzy oczy

i ten alfabet co ma swoje 24 doda© 9 nie da sią ukry©

i wiem ju“ nie doci‡gną nawet do Ehrenberga

syna cara, kt·rego ruscy nie umieli nawet porz‡dnie rozstrzela©

i co to za pomys “eby poeta

bawi sią w patafiana co pisze encyklopedią

jak paru patafian·w

jak paru naprawiaczy

jak paru nawiedzonych

jak paru »wiatzmieniaczy

dzie½ dobry

 

 

Copyright c by Jan Riesenkampf 1999

http//riesenkampf.tajmahal.net

Projekt okadki i strony tytuowej µ autor

Druk: Efekt sc. Ul. Lubelska 30/32, Warszawa

Wydawca: Lampa i Iskra Bo“a, Warszawa 1999

ISBN .........